Wybrałam się dziś na spacer po tak zwanym wetland, czyli po rozlewiskach. Droga wiodła najpierw plażą, potem przez namorzynowy las. Co jakiś czas było jeziorko, ale oprócz interesującej flory nie spotkałam żadnej fauny. Doszłam na plażę miłości i tam wylegiwała się dość dużą kolonia morskich iguan. Weszłam znowu w namorzynowy las i po paru kilometrach w końcu spotkałam żółwie. Oczywiście była foto sesja, choć one nie za bardzo były zainteresowane. W kluczowych momentach chowały się do skorupy. No trudno. Wdrapałam się jeszcze na punk widokowy żeby obejrzeć okolice. Tam poznałam angielską nauczycielkę. Spędza miesiąc wakacji u swej peruwiańskiej rodziny, która prowadzi hotel z restauracja na plaży. Wracałyśmy razem. Powolutku , gdyż ona ma problem z nogami. Dzielna kobieta, że to ją nie powstrzymało przed podróżą. Można jej pozazdrościć takich wakacji. Miesiąc na Izabeli to fantastyczna sprawa. Codziennie chodzi snorkelować a potem odpoczywa na plaży. Odwiedziliśmy po drodzy zatokę gdzie pelikany polowały na ryby. Zazwyczaj widziałam je tutaj w porcie albo przy rybnym,,, gdzie liczyły na łatwą kolację. A tu pikowały do wody , potem pływały jakiś czy po wodzie, potem podrywały się do lotu. I tak w kółko. Niesamowite było to obserwować.
Wróciliśmy dość późno. Ledwie zdążyłam wziąć prysznic, żeby zmyć sol po mojej krótkiej kąpieli w lagunie i trzeba było biec na umówioną kolację z Corina, Prija i Natem. Z tymi ostatnimi to kolacja pożegnalna. Ja i Corina wracamy jutro na Santa Cruz, oni zostają dzień dłużej by potem etapami wracać do Kanady. Czas poszukać pracy, domu i zająć się przygotowaniami do ślubu.