Poprzedniego wieczora na nadbrzezu ustalismy z jednym z wlascicieli lodek cene (10.000K), trase i godzine rozpoczecia wycieczki. Rano jest dosc chlodno, szczegolne na wodzie, kiedy lodka szybko mknie napedzana motorem. Koniecznie trzeba wziasc cieple ubranie. Pozniej z kolei jest palace slonce , wiec dobrze miec kapelusz, krem z filtrem i wode do picia. Odwiedzilismy kilka warsztatow polaczonych ze sklepikami . Moglismy obejrzec jak wyrabia sie papierowe parasolki , lotosowy jedwab czy tka szliki. A nasz "kierowca" zaobil sobie dzikei temu pare groszy. Taki birmanski zwyczaj, ze za kazdego przyprowadzonego turyste sklep placi kaske, nawet jeli turysta niczego nie kupi. Odwiedzilismy swiatynie pieciu Buddow, ktorzy tu wystepuja pod postacia 5 kamieni oraz drewniany klasztor , gdzie mnisi wytresowali koty do skakania przez obrecz. Koty byly takie sobie ale sam budynek klasztorny i posagi w srodku bardzo mi sie podobaly. Buddowie mieli nienaturalnie duze glowy i kojarzyli mi sie z alienami ( po polskuobcymi z jakiej odleglej planety. Mozna bylo zjesc obiad w ktorejs z restauracji na wodzie ale Magda z Lukaszem byli tu juz 2 dni temu i jedli najgorszy ich zdaniem obiad ze swej birmanskiej podrozy. Na ta wycieczke woleli zabrac ze soba kanapki.
Po obejzeniu plywajacych ogrodow skierowalismy sie w droge powrotna.
Szkoda , ze nie mozna sobie pomieszkac w takiej wodnej wiosce. Fajnie by bylo.