Przyjechałam rannym pociągiem. Poszłam do poczekalni dla kobiet trochę dospać i doładować telefon komórkowy. Następnie zakupiłam bilet na następna noc do Gai. Zostawiłam bagaż w przechowalni ( 10Rs za dobie, mniej niż 1 zł.). Przepłynęłam promem na druga stronę rzeki i przez chwile poczułam się jak w Bangkoku. ( 4rs bilet). Niestety Kalkuta to nie Bangkok. Kalkuta też nie jest taka straszna jak sobie wyobrażałam. Posiada na przykład metro, a w nim marmurowe posadzki mozaiki. Pojechałam do świątyni Kali. Kali to emanacja ciemnej strony żony boga Sziwy. Jest niszczycielska i krwiożercza. Co dzień pod świątynią ofiarowywane są koźlątka. A wewnątrz zadyma. Wszyscy się przepychają, żeby, no właśnie ,... żeby co?To ja już wolę świątynie, gdzie ludzie przychodzą, żeby pomedytować. Następnym moim celem był dom Rabindranatha Tagore, który wielkim poetą był. Uliczka, którą szłam do muzeum zasuwali kolesie-kulisi-konie ciągnący bryczki. Ciągną ręcznie takie kolaski, które normalnie przyczepia się do konia. zawsze to jakaś praca. Zwiedziłam muzeum-dom wielkiego poety, malarza, aktora, intelektualisty. Duży i piękny ale podniszczony, zakurzony i nieco zaniedbany. Ale ma być niedługo odrestaurowany, bo znalazł się już w rejestrze zabytków. Cala rodzina Tagore była uzdolniona plastycznie, literacko i teatralnie. Po za tym byli patriotami zaangażowanymi w ruch niepodległościowy. Jak zresztą cały Bengal. Dla tego Anglicy przenieśli stolice z Kalkuty do Delhi. Z muzeum poszłam sobie piechotą w stronę centrum. Podziwiałam miasto i co jakiś czas zatrzymywałam się przy stoiskach ulicznych a to na czaj a to na idly (ryżowe placuszki, gotowane na parze, podawane z sosami kokosowo-warzywnymi) albo inne smakołyki. Duży wybór i tanio. Kiedy dotarłam do Sudar street i zajrzałam na internet gdzie zostałam poproszona o paszport. I w tedy odkryłam, że go nie mam. Razem z kartami kredytowymi i pieniędzmi. Przy sobie miałam tylko 10 rupii. "Trochę" wpadłam w panikę. Pewien hindus namówił mnie, żeby iść z tym na policje. W drodze na posterunek spotkałam na ulicy koleżankę z Polski!!!!!! Poprosiłam ją żeby poszła z nami. Na policji koleś stwierdził, że to nie jego rejon i kazał iść na inny posterunek. Nie zgodził się,żebym skorzystała z telefonu i zadzwoniła do muzeum Tagore. Byłam przekonana,że właśnie tam zostawiłam torebkę. Wtedy ubłagałam jednego cywila, żeby udostępnił mi swoja komórkę. Zadzwoniliśmy i okazało się że wszystko na mnie czeka. Podskoczyłam z radości i podziękowałam wszystkim za pomoc. Życie znowu stało się piękne. Postanowiłam tez wyciągnąć z tej przygody wnioski a nie tylko się cieszyć, że mam dożo szczęścia. Dobra karmę jak to się w Indiach mówi. Pojechałam z Sylwią taksówką do muzeum. Kierownik ochrony oprócz moich rzeczy podarował nam po kalendarzu z R.Tagore i poczęstował czajem. Po tym wszystkim wsiadłyśmy w kolejna taksówkę, bo za chwile miałam pociąg do Gai. Sylwia natomiast zakupiła sobie bilet do Gai na 3.03. wiec dojedzie do mnie 4.03. Gaja to doże miasto, obok którego jest Bodygaja gdzie 2500 lat temu Budda Goutama osiągną oświecenie. Po miesiącu plaż i innych wesołych atrakcji rozpoczynam buddyjska pielgrzymkę.