Rano zostaliśmy pobłogosławieni i namaszczeni olejkami przez odświętnie ubranego Taite Floro. Zrobiliśmy sobie zbiorowe zdjęcie i wybraliśmy się piechotą w stronę miasteczka Sibundoy. Po drodze trafiliśmy na barwną procesje, paradę lokalnych mieszańców w tradycyjnych strojach i z tradycyjnymi instrumentami. To było niesamowite. Dołączyliśmy do procesji i karnawał dla nas się tez zaczął. Mieszkańcy różnych wsi mieli różne stroje. Widać było wielu szamanów. W pochodzie kroczyło zarówno kobiety jak i mężczyzn , starzy i młodzi nawet dzieci w wózkach i w nosidełkach. Każdy miał swoja grzechotkę lub beben. My też. Ludzie byli bardzo serdeczni robiliśmy siebie z nimi zdjęcia albo oni z nami. Białych było niewielu. Zazwyczaj tacy jak my , mieszkający u innych Taitow. Procesja zmierzała do białego kolonijnego kościoła w środku miasteczka. Za chile zaczęła się msza. Msza jak msza, trochę nudna, zwłaszcza w porównaniu z transową muzyką graną podczas pochodu. Kościół był wypełniony ludźmi przystrojonymi w piórka i naszyjniki z nasion, w kolorowe poncza i śmieszne nakrycia głowy. Wyglądało to ekumenicznie i psychodelicznie. Po mszy również księża pozakładali poncza na sutanny i robili sobie zdjęcia z szamanami. A pod kościołem i na całym placu impreza się kontynuowała, Cały czas w rytm grzechotek i bębnów. Wszyscy na wzajem częstowali się kielonkami z nalewkami, aquadiente lub tez polska wódką. W sklepie można bylo kupić tanio piwo a w centrach kultury częstowali cziczą, która w w smaku przypomina mi kwas żurkowy. Nie czułam alkoholu ale ponoć troche działa. Świetnie się bawiłyśmy z moją nową koleżanką Agatą. A na dugi dzień wcale nie miałam kaca mimo , że strasznie namieszałam. Piękny karnawał.
https://www.youtube.com/watch?v=76GQtrgtZF8&feature=share