Przepakowaliśmy część rzeczy do plastikowych worków i zostawiliśmy u Iwony w Hostelu. W Parku Tayrona ma być drogo więc zakupiliśmy troche jedzenie i wody. Autobus tam jedzie w stronę granicy z wenezuela i tez lapie sie go na bazarze.( 6000) Park Tayrona jest mas o menos rezerwatem i za wstęp obcokrajowcy płacą znacznie więcej niż miejscowi czyli ok 40000. Potem jeszcze trzeba zapłacić za busa ( 3000), który podwozi ok 5 km w głąb parku. Lepiej to zrobić bo czeka nas jeszcze długa droga w górę i w dół w upale po skalach. Jest to przepiękna droga ale z ciężkim plecakiem w upale daje w kość. Iwona poleciła nam do zamieszkania na plażę Cabo San Juan. Jest najdrożej ale mi sie podoba. Można tu nocować w namiocie za 50000 lub w hamaku za 20000. My nocujemy w hamakach. Jest tu restauracja, sklepik. Mają szafki , żeby bezpiecznie schować swoje rzeczy ale trzeba mieć kłódkę. Nie ma problemów ze slodka woda wiec można do woli brać prysznic. Nasza plaża składa się z dwóch malych zatoczek otoczonych głazami Rosną tu palmy kokosowe, piasek jest jasny choć gruboziarnisty. Zmieszany jest z czarnymi i złotymi drobinkami. Czarne przyklejają się do skóry. Złote pozyskują w słońcu. Wystarczy kawałek odejść od plaży i zaczynają sie gory. Składają się z porozrzucanych na kupę głazów porośniętych selwa. Widziałam kolibra!