Check out tutaj jest o 9.00. Ogarnęłam więc moje rzeczy, zostawiłam na recepcji i pognałam wykorzystać ostatnie chwile na tej świetnej wyspie. Poszłam wzdłuż plaży potem do portu i dalej do miejsca ponoć dobrego do snorkelowania. Po drodze co rusz spotyka się foki lub iguany. Słodki to widok jak focza mam leży na ławce ze swoim dzieciątkiem. Mniej słodko wyglądają iguany, które plują co jakiś czas. Staram się tego nie brać do siebie bo ponoć w ten sposób pozbywają się słonej wody. Koło portu musiało być bardzo dużo ryb w morzy bo przez wiele godzin można było zaobserwować szalone polowanie w wykonaniu boobies i pelikanów. O 15.00 wsiadłam na tak zwany prom czyli motorową łódź i pognaliśmy jak burza z powrotem na wyspę Santa Cruz. Wszyscy byli zielonkawi i starali się jakoś przetrwać ta podróż.
Na miejscu poszłam znowu do Hostelu Los Amigos i na dachu, popijając kawkę podziwiałam z jednej strony piękny zachód słońca z drugiej wschód księżyca w pełni. Potem udałam się na molo gdzie na lądzie i wodzie dużo się działo. Szkoda, że nie wzięłam aparatu fotograficznego. W wodzie widać było sporo ryb. Po powierzchni pływały pelikany i co jakiś czas pojawiał się pod powierzchnią rekin !
Na molo odgrywały się różne śmieszne sceny pomiędzy turystami a fokami. Czasem macho lew morski kłócił się z marynarzem, który nie mógł przejść od łodzi do góry na molo , bo maczo rozłożył się w poprzek drogi. To znowu foka obszczekała turystkę , która chciała usiąść koło niej na ławce. To znowu dziecko focze zażądało kolacji wiec matka zsunęła się z ławki na ziemi i nadstawiła swe sutki dla maleństwa. Turyści byli zachwyceni. Jeden turysta został dzióbnięty przez pelikana, który wyraźnie dawał mu do zrozumienia , że ma zachować dystans, gdy ten próbował go zmniejszyć żeby cyknąć telefonem selfie z ptakiem.