W środę wyjechaliśmy od taty Santiago i rozdzieliliśmy sie. Ja zostałam w Puyo a reszta pojechała do Baños. Odebrałam swoje rzeczy z Omaere i z wszystkimi sie jeszcze raz pożegnałam. Spotkałam sie jeszcze pare razy z Karolina i w piatek wyruszyłam w drogę nad ocean. Tyle, że chciałam pojechać inaczej niż przedtem , czyli nie przez Guayagil. Wsiadlam w autobus do Quito, ktorym dojechałam na skrzyżowanie autostrad na wysokości Latakungi. Tam po raz ostatni ujrzałam wyniosły wulkan Cotopaxi. Piękność. W miedzy czasie przeczytałam w Lonely Planet, że miejscowości po drodze jutro jest duży market. Zwany tu feria. Bylo dość późno , więc było jasne , że dziś nie dojadę do Puerto Lopez i gdzieś złapie mnie noc po drodze. Podjęłam decyzje , ze nocuje Zumbagua.
Po drodze były niesamowite krajobrazy oświetlone zachodzącym słońcem. Bezdrzewne góry za to ozdobione paczłorkowo polami. Wszystko w różnych odcieniach brązów i żółci. Na miejscu weszłam do pierwszego napotkanego hostelu. Biznesem zajmowała się mała dziewczynka i dala mi super cene 5 $ za noc. Miałam do dyspozycji pokój z łazienką. I nawet była gorącą woda. Za to brak internetu. Poszłam zobaczyć centrum miasteczka. Kompletny brak turystów. Robiło się coraz zimniej. Zamówilam na rynku pieczonego platana , zwanego tu maduro i gawędziłam z lokalsami czekając aż sczernieję na ruszcie. Wszyscy pytali mnie czy wybieram sie zobaczyć Lagunę Quilotoa. Nie miałam takie zamiaru ale może trzeba, skoro tu juz jestem.
Okazało się , że jestem na wysokości 3500 ! hahahaha, w pare godzin z tropików w wysokie góry. Ekwador jest niesamowity. Noc była bardzo zimna.