Rano z kolegą opuszczamy hostel w Leticia. Bierzemy rikszę i pędzimy do Tabatingi. Na granicy pomiędzy Kolumbią a Brazylią jest niby mały posterunek ale nie widać , żeby to czemuś służyło. Biuro emigracyjne jest znacznie dalej przy tej samej drodze. Oficer szybko wpisuje moje dane do komputera, stempluje paszport i życzy dobrej podróży. Wskakuje do rikszy i jedziemy do portu. Kazali być o 9.00. Rejestrujemy się i ustawiamy bagaż w kolejce. Poznajemy młodego Argentyńczyka i parę z Hiszpanii. Mój kolega z hostelu jest Brytyjczykiem o indyjskich korzeniach. Po jakimś czasie wpuszczają nas na statek. Całkiem porządny. Zarówno port jak i statek są bez porównania z tym co było w Peru. Na statku wieszamy hamaki blisko siebie. Po jakimś czasie dołącza kolejny Brytyjczyk i nasza forinerska grupka jest w komplecie. Pokład powoli się zapełnia. Ok 12.00 ruszamy. Ahoj przygodo. Na statku jest darmowa woda pitna i kawa z toną cukru. Łazienki są bardzo przyzwoite ( przynajmniej w porównaniu z Peru). Niestety posiłek będzie dopiero o 17.00. Umieram więc z głodu ,,,, W miedzy czasie zwiedzam górny pokład. Jest tam sklepik i jak myślę wypasione kabiny, bo kiedy mój bilet kosztuje 170 reali ( Kupione w porcie co najmniej dzień przed odjazdem) to kabiny są po ok. 800 reali. Można też się wydrapać na dach górnego pokładu i podziwiać cały horyzont. Aczkolwiek to jest chyba nielegalne. Statek jest chrześcijański. Słyszałam o tym, że jeden jest taki a drugi nie. Na chrześcijańskim jest kaplica i co wieczór odprawiają mszę, a w kawiarence nie sprzedają alkoholu. Nie można też chyba spożywać swojego. Młodzi Brazylijczycy jakoś sobie radzą i po prostu palą blanty. :D
Po za tym nie ma żadnej chrześcijańskiej propagandy.
Jedzenie je dobre. Pani z kuchni dba o mnie wegetariankę i zamiast mięsa daje więcej surówki. Podczas podroży mamy wspaniałe widoki; wschody i zachody słońca, księżyc w pełni, tęcze i niesamowite burze a nawet sztorm.