O 14.30 przyjechał pod mój hotel bus i zabrał mnie wraz grupką innych turystów na wycieczkę do wulkanu Pacaya. Wróciliśmy przed 21.00. Jechaliśmy ok. godziny. Potem wspinaliśmy się ok. 1,5 godz. No i jakiś czas mieliśmy do podziwiania i fotografowania lawy. Kiedy tylko przyjechaliśmy na parking rzuciły się na nas dzieci z kijami. Od kolegów z blogu wiedziałam już ,ze lepiej sobie taki kij zakupić ( a raczej wypożyczyć, bo w drodze powrotnej dzieci upomniały się o zwrot kijów).Cena wywoławcza była 5Q , ja wydalam 3Q. Dzieci jeszcze miały poncza foliowe, bo jest pora deszczowa i po południu zazwyczaj pada. ( płaszcze tez chciały potem z powrotem. Nawet mój osobisty płaszcz chciały żeby im podarować.) Wycieczka spoko, cho mogło by być więcej tej lawy. Trochę przysmażyły mi się podeszwy mokasynów. Ale miałam świadomość , że nie przeżyją tej wyprawy ( do Ameryki Centralnej). Dzieci pochodzą z wioski, która znajduje się pod wulkanem. Kiedy wróciliśmy chodziły miedzy nami i cały czas coś chciały: prezent, 1Q, kanapkę itd. Para Kanadyjczyków nie wytrzymała presji i podzieliła się z nimi swoim burrito. Oprócz dzieci było jeszcze stado wygłodniałych psów, które siadały przed każdym jedzącym człowiekiem i hipnotyzowały go wzrokiem.