Rano nasz wspólny znajomy Sajuhari, hinduski tancerz, zabrał nas do swojej rodziny aby razem świętować festiwa . Ponoć każdy kto mieszka po za krajem wraca na to święto do domu, żeby je spędzić z rodzina. Od razu skojarzyło mi się z Bożym Narodzeniem w Polsce, tym bardziej, że tez głownie polega na gotowaniu specjalnych potraw i jedzeniu. Jest to związane z jedna ze świątyń w Trivandrum i jest to największy festiwal w tym mieście.Gosie ubrali w sari i gotowała słodycze na świętym ogniu w palącym słońcu przed domem, razem ze 100 000 innych kobiet, które się pozjeżdżały z całej Kerali. Ogień został przyniesiony ze świątynia. Po jakimś czasie, kiedy jedzenie było ugotowane przybył bramin i je poświecił .To był już koniec ceremonia i mogliśmy mogliśmy jeść. Cały czas była transmisja w TV z tego co się dzieje w świątyni. Cała nasz czwórka, choć oczywiście najbardziej Gosia w sari, byliśmy atrakcja całej ulicy. Zaprosił nas do domu jeden bogaty sąsiad, który był sponsorem lunchu podawanego dla wszystkich na tej ulicy. Pyszne warzywa z przyprawami i cytrynowym ryżem plus surówka. Podziwialiśmy jego granitowe podłogi i sypialnie. Ponoć zajmuje się zlotem. O 14.00 było po wszystkim. Dostaliśmy paczuszki z poświęconym jedzeniem. Pożegnałam się z Gosia, Sebastianem i Anna. Kolo 15.00 pan domu zawiózł mnie motorem na stacje kolejowa. Były straszne tłumy na ulicach bo wszyscy wracali po festiwalu do domów. Do mojego pociągu w stronę Madrasu wsiadło tysiące kobiet, że ledwo się zmieściłam. Stałam w ścisku na korytarzu przy otwartych drzwiach jakieś 3 godz. Dopiero, kiedy stopniowo powysiadały i się rozluźniło mogłam poszukać swojej miejscówki. Pociąg dojechał do Madrasu z 3 godz. opóźnieniem. Teraz jestem w Mahabalipuram, w małej miejscowości nad morzem, gdzie są starożytne świątynie i strasznie dożo hinduskich turystów. Zamieszkałam w wiosce Five Rathas w rodzinnym Geust Housie i mam nadzieję, że trafię tam po z powrotem ciemku.