Pod koniec pobytu spotkałam Marie z Argentyny, która zabrała mnie taksówką w stronę powrotną. Poznałyśmy się na wysepce oddalonej od Kanyakuari ok 400 m., na której stoi memoriał hinduskiego bohatera Swamiego Vivakenandy. Medytował na tych skalach w 1892. Byłyśmy jedynymi białymi na naszym promie więc w sposób naturalny do siebie przylgnęłyśmy. Dzięki temu nie nudziło nam się stojąc w długiej kolejce na powrotny prom. Generalnie więcej się czeka do kasy i na prom w obie strony niż zwiedza to miejsce. Nie polecam tej atrakcji nikomu. Docenić to potrafią chyba tylko Hindusi. Dla nich ma to znaczenie historyczne i duchowe, Swami był inspiracja dla wszystkich ruchów wolnościowych w tym kraju. Jadąc taksówką w stronę Trivandrum zwiedziłyśmy starożytną świątynię w Suchindram. To miejsce gorąco polecam. Bardzo późno dotarłam do Trivandrum i zadzwoniłam do moich Polaków, bo zapraszali mnie do siebie na noc. Niestety nie odebrali tel. Zostawiłam duży placek w przechowalni bagażu na dworcu i poszłam szukać hotelu. W mieście było tysiące kobiet bo trwał 2 dniowy festiwal ku czci bogini Durgi. Coś mnie tknęło, żeby wejść do knajpy a tam siedzieli moi Polacy. Gosia i Sebastian z jeszcze jedna koleżanką z Argentyny. Wzięliśmy riksze i pojechaliśmy do ich domu. Ponieważ są na kursie Keralskiej Sztuki Walki, wiec ich nauczyciel wynajął im 2 całkiem przestronne pokoje z łazienkami i kuchnią. Za jedyne 200 Rs. W dobrej dzielnicy. Milo było sobie pospać w normalnym domu, choćby na podłodze.