Na dziś Bryan wymyślił wycieczkę do San Pedro i nad jeziorem o tej samej nazwie. Wzięliśmy autobus z dworca autobusowego i po niecałej godzinie byliśmy na miejscu. Miasteczka w Ekwadorze nie sa tak zadbane jak w Kolumbii. Na rynku jest pare odnowionych kolonialnych zabytków a po za tym walące sie domy z cegły adobe lub betonowe niedomoczone konstrukcje. Szwędając się po okolicy trafiliśmy na stary klasztor obecnie przerobiony na hotel. Zapewne drogi. Kompletnie pusty. Urządziliśmy sobie wspaniale sesję zdjęciową ze starymi sprzętami i dowcipnymi muralami. Potem długo wędrowaliśmy wzdłuż jeziora, az i niedobór kofeiny zmusił mnie do szukania jakiejś restauracji. Znalazłam hotel z kabaniami nad jeziorem. Zamówilam kawę w cenie taniego obiadu i rozkoszowałam się widokiem jeziora przez ogromne okna. Później bez wyrzutów sumienia poszliśmy na hotelowe molo z wieżą widokowa. A bylo co oglądać. Najpierw pojawiła się tęcza a potem był spektakularny zachód słońca. Wieczorem Bryan zachwycony tym , że mamy kuchnie( o czym przez 2 tyg. nie wiedział! ) ugotował herbatkę z cynamonu i zaserwował tutejszym zwyczajem z Aquadiente i miodem.