Przedczoraj wczesnym popoludniem wsiadlam do autobusu w strone Zumby i z przygodami dotarlam wieczorem do ostatniej miasteczka przed granica z Peru , do Zumby. Teoretycznie podroz trwa 5 godz , za 8,5 $. Z Palanda kierowca powiedzial , ze droga jest niebezpieczna i , ze nie podjedzie pod gore. Wrocil wiec do Palandy. Oddal kazdemu 4 dolary. W 5 osob wynajelismy taksowke ( 40$) i wyruszylismy w dalsza droge. Jak by co to w Palandzie tez mozna zanocowac i wyruszyc rano do Zumby. Ja wysiadlam z taksowki przy uliczce z hostelami i wybralam pierwszy lepszy z brzegu. Tanio, z tv i lazienka na korytarzu. Rano troche sie grzebalam sprawdzajac co sie dzieje na fb, co bylo bledem bo potem okazalo sie , ze sa tylko 3 autobusy do granicy z Peru : o 8.00. 14.30 i 17.30. Troche lepiej wszystko funkcjonuje w weekend. Poniewaz pani w hostelu twierdzila , ze mam autobus o 11.00 dojechalam tam taksow tak zeby zdazyc. Niestety o 11.30 byl tylko autobus a wlasciwie shiva do innej miejscowosc, ktory przejezdza obok punktu kontrolnego oddalonego o iles tam kilometrow od granicznej La Bolsy. Wysiadlam tam liczac na wiele samochodow ale jadacy ze mna nauczyciel powiedzial , ze nie ma na co liczyc. Albo ide na piechote albo czekam na autobus , ktory wyruszy z Zumby o 14.30. Namowil mnie na wedrowke i wzil moj plecak. Dzielny facet bo szlismy glownie pod gorke w upale. W najblizszej wiosce , do ktorej zmierzal na zebranie nauczycielskie postawiolam mu wode i podziekowalam za pomoc. Dalej poszlam sama bo mialo byc z gorki. Generalnie byla to pìekna wedrowka. Tuz przed sama La Bolsa wyprzedzila mnie Shiva z Zumby , hahaha. Na granicy pan mnie upomnial, ze przekroczylam dozwolone 90 dni o dni czteru i moge wrocici do Ekwadoru dopiero za 9 miesiecy. Tyle , ze dokladnie jest to samo jesli ktos grzecznie zostanie w Ekwadorze dozwolona ilosc dni. Po stronie Peruwianskiej czekal juz minibus do najblizszego miasta czyli San Ignacio. Wymienilam troche dolarow na sole po kursie 4- 3,02 soles i za 17 soles po dwoch godzinach dotarlam na miejsce. Tam kolejnym minibusem za 10 soles po 2 godzinach dojechalam do Jaen ( czyt. Haen). Trzeba bylo podjechac mototaksi ( czyli najzwyklejsza riksza jak w Indiach) do dworca autobusowego i znalezdz autobus do Tarapoto. O 21.00 , za 40 soles odjechalam luksusowym dwupietrowym autobusem, z obszernymi siedzeniami i czynna caly czas lazienka. Po dziewieciu godzinach czyli bladym switem bylam na miejscu i tu znowu minibus zabral mnie do Yarimaguas ( 2g. 10s)
Marzylam tylko o tym , zeby isc do pokoju, wziasc prysznic i odpoczac. Szokiem po chillautowych gorach byl tropikalny upal.
Po poludniu wyszlam z hostelu i blakalam sie zachwycona popoludniowym swiatlem po centrum miasteczka. Na glownym placu byl jakis festiwal a nad rzeka montowano sceny na wieczorne koncerty. Jeden z towarzyszy podrozy twierdzil , ze do Iquitos jest wiele statkow kazdego dnia wiec niespiesznie poszlam do portu pod koniec dnia. Tam okazalo sie , ze jesli sie teraz nie zaokretuje to bede czekac na kolejny statek kilka dni. Wrocilam wiec do hostelu po plecak i zrobilam to. Niestety bylo ciemno na statku i wogole niemal ostania chwila wiec nie widzialam za bardzo miejsca na hamak ( cena dla mnie 100 soles,,, ponc na prawde 80!). Kajuta bylka za 150 czyli 50$ za trzy dni z trzema posilkami dziennie. Wszyscy , lacznie z Lonely Planet straszyli mnie , ze jak podrozuje sama to na pewno mnie okradna. Wzielam wie kajute. Raz sie zyje ! Bylo tam pietrowe lozko. Na razie wolne. Byla piekna noc. Ksiezyc odbijal sie w spokojnych wodach rzeki. Siedzialam soebie na laweczce i podziwialam . W krotce dolaczylo do mnie pare osob z butelka rumu . Poszlam spac kolo 3.00 ;)