Zrobilam sobie wycieczke na wulkan Masaya , ktory jest na terenie Narodowego Parku Masaya. Przy wejsciu powital mnie straznik, przyjal oplate za bilet ( 80 C, cena specjalna dla obcokrajowcow), wreczyl mape terenu i wyjasnil co i jak. Mozna tez parkowym transportem dojechac do krateru za jedyne 50 C. Nie skorzystalam. Szlam sobie w straszliwym upale po drodze w towarzystwie parkowego straznika , ktory opowidal mi o parku, wulkanie i jego histori. W dawnych czasach raz na jakis czas skladano wulkanowi w ofierze dziewice, zeby nie krzywdzil reszty okolicznych mieszkancow. Wulkan Masaya ma kilka kraterow, jeden z nich jest czunny. Wydobywaja sie z nigo nieustannie trujace gazy o zapachu siaraki. W czasach konkwisty pewien ksiadz umiescil przy kraterze krzysz , zeby okielznac zle moce. Miejsce to przypominalo mu wrota piekiel. Z powodu trujacych oparow zaleca sie sie przebywanie w poblizu krateru do 20 minut. Przed muzeum pozegnalam straznika o po obejzeniu nawet ciekawej wystawy zalapalam stopa z klimatyzacja. W drodze powrotnej stop zlapal mnie, tak wiec nie nachodzilam sie za wiele na tej wycieczce. Chcialam obejsc dookola drugi, nieczynny krater, ale w polowie drogi natknelam sie na ogromne stado czarnych sempopodobnych ptakow. Wogole sie mnie nie baly. Musialm na nie krzyczec , zeby mi zrobily miejsce na sciezce. Nie wytrzymalam psychiczne. Nie bylam w stanie odgonic pojawiajacych sie w mej wyobrazni scen ze slynnego filmu Alfred Hitchcock i zawrocilam.